Wczoraj byłam na pogrzebie (o Piotrze pisałam tu), chociaż cmentarzy nie znoszę. Takich tłumów jeszcze nie widziałam. Samej braci motocyklowej było ponad dwie setki, do tego sąsiedzi, rodzina, znajomi. Wcześniej cała kawalkada przejechała przez miasto.
Najbardziej przejmujący moment nastąpił przy składaniu trumny do grobu – na cmentarzu stał motocykl, w którym zaczęto dodawać gazu, a na parkingu pozostałe motocykle „warczały” i „trąbiły”. Naprawdę niesamowita chwila wyciskająca łzy z oczu. Potem z głośnika poleciał „Harley mój” i zobaczyłam jak nawet facetom w skórach szklą się oczy. Piękny pogrzeb, szkoda tylko, że tak wcześnie…
Jednak refleksje na temat przemijania dopadły mnie nieco później. Na cmentarzu spotkałam ludzi, z którymi nie widziałam się od kilku, a nawet kilkunastu lat. Ucieszyliśmy się na swój widok i poszliśmy razem na kawę. Zaczęliśmy gadać jakbyśmy widzieli się wczoraj! Żadnych sztywnych gadek, czajenia się i obwąchiwania. Przekrzykiwanie się, poszturchiwanie i podśmiechujki. Oczywiście rzeczywistość nas dopadła i spędziliśmy razem mniej niż godzinę, ale było naprawdę super. Było jak kiedyś kiedy razem wspinaliśmy się na drzewa i graliśmy „w noże”. Oczywiście natychmiastowe nawiązanie kontaktów na fejsie i zapewnienia, że jak tylko będą w L. to musimy się spotkać. Oby tylko nie w podobnych okolicznościach.
Pogrzeb i spotkanie po latach trochę mnie rozkrochmaliło. Przecież na pogrzebach wspólnych znajomych powinniśmy zacząć się spotykać mając ponad 60 lat, a nie już dziś.
Przypomniałam sobie te wszystkie wspólne lata, pierwsze „podchody” damsko-męskie, trzepotanie rzęsami i prężenie muskułów. Mieliśmy po kilkanaście lat i dobrze się razem bawiliśmy, a teraz spotkaliśmy się jako bardzo już dorośli na pogrzebie jednego z nas. Dziwne to i straszne zarazem.
Potem dopadły mnie już zwykłe jesienne marudy. Znowu poczucie marazmu, zawieszenia, dreptania w miejscu. Ciągle czuję się jakbym goniła własny ogon. Pędzę i pędzę jak chomik w kołowrotku i nic tego nie wynika. I to ciągłe porównywanie się z innymi. Ci wyjechali z L., mają własne firmy, inni robią karierę, są zadowoleni ze swojego życia. A ja znowu mam wrażenie, że to nie to, że moje życie powinno wyglądać inaczej. Nie wiem jak, ale inaczej. Samo bycie mi nie wystarcza, ciągle czegoś mi brak. Z drugiej strony boję się, że nie doceniając tego co mam mogę przeoczyć coś ważnego.
Zastanawiałaś się kiedyś nad tym jak wyglądałby Twój pogrzeb? Ja wczoraj o tym pomyślałam. Pewnie przyszła by rodzina i kilkoro najbliższych sąsiadów. Co by o mnie mówili? Nie wiem, może, że byłam dobrą matką? I co tylko tyle? To mnie definiuje? Słabo trochę…