Znowu mnie dzisiaj zaatakowała baba w gaciach chwila po porodzie. Wirtualnie na szczęście mnie zaatakowała. Ja chyba już muszę definitywnie się z GazWybą rozstać, bo mi na głównej co rusz jakieś cuda serwują. Za pierwszym razem poskrobałam się po głowie i zadumałam nad kondycją ludzkości. Tym razem muszę się podzielić rozterkami. To nie shaming!
Pisałam niedawno o zjawiskach typu slut-shaming, a na fejsie nawet podlinkowałam do tekstu o mum-shamingu – bardzo warto przeczytać – ten tekst (klikając o tu). Teraz sama własnoręcznie będę shaming-ować.
Mam dość odkłamywania rzeczywistości, tak dobrze widzisz, mam dość odkłamywania. Pojawił się jakiś czas temu trend na pokazywanie się w jak najmniej wyjściowych sytuacjach. I tak na przykład w dobrym guście pokazać swoje: rozstępy, biust zdezelowany karmieniem, świeże blizny po cesarce. Tak wiem, to naturalne, ale czy naprawdę trzeba publikować takie zdjęcia online?
Idea jest taka, że te zdjęcia mają ośmielać inne kobiety, dawać im do zrozumienia, że to wszystko jest normalne i nie ma czego się wstydzić. Rozumiem, ale nie popieram.
Dzisiejsza baba, kolejna już w tym roku (a może to ta sama tylko ja pokazują kolejny raz) pozuje w siatkowych majtach poporodowych z wielką podpachą i wkładkami laktacyjnymi wystającymi ze stanika. To ma pokazać prawdziwe macierzyństwo kilka godzin po porodzie. WTF? Ja po porodzie przez sekundę nie pomyślałam o zrobieniu sobie jakiegokolwiek zdjęcia, o takim mało estetycznym nie wspomnę. Inna sprawa, że po krwotoku w ogóle mało myślałam 🙂 Jak teraz myślę to kurcze, dałam ciała, miałam wtedy taki piękny woskowo żółty, zielonkawy nieco odcień twarzy. Taaa mogłam zrobić furorę na insta, jak zwykle przegapiłam swoje 5 minut.
Zastanawiam się co by tu pokazać….hmmm Dysponuję pokaźną blizną na lewym udzie, pozostałość operacji stawu biodrowego. Może dopiszę do tego łzawą historyjkę jak to blizna się rozrosła, jest szpetna, a ja się jej nie wstydzę? No, bo się nie wstydzę, ale żeby zaraz w sieci?
Jak już shaming-uję to po całości. Nurt body positive też mi się średnio podoba. W sensie samo body positive mi się podoba, bo każda z nas powinna lubić swoje ciało bez względu na to jak wygląda. Ja akceptuję swój celulit i płaskie popiersie, ale nie prezentuję go chwaląc się w sieci.
Zdjęcia chorobliwie otyłych blogerek, które są aż tak zadowolone z życia, że muszą się obofocić z każdej strony zupełnie mi się nie podobają. Ok mogę nie patrzeć, ale one robią krzywdę innym, nie tylko sobie Spotykam w szkole Fefina (podstawowej) bardzo grube dzieci płci obojga, z kilka lat będą siedzieć w kolejce do: kardiologa, gastrologa, ortopedy i pewnie jeszcze kilku. Panie z nurtu body positive wmawiają im, że 100 kg + to nic złego. Nie podoba mi się.
A może to wcale nie body positive, ani nie odczarowywanie, odkrywanie tabu tylko zwykły ekshibicjonizm? W sumie to nawet nie zwykły, tylko taki lvl master? W końcu ładna buzią trudno się wyróżnić, coraz łatwiej czymś „oryginalnym”. A ja i tak zgadzam się z Maleńczukiem, który powiedział, że w TV to sami ładni powinni być 😀 Czego i Tobie życzę!