Wakacje za nami, Fefin w zerówce, w domu cisza (jak Panienka zaśnie), mam więc czas na krótkie wspominki.
W tym roku poniosło nas nad morze, ale żeby nie było tak oczywiste – do Maklemburgii. Niby Bałtyk ten sam a jednak jakiś inny, bardziej przejrzysty, pełen meduz, a plaże…czyste.
Jednak nasze niemieckie wakacje zaczęliśmy od wizyty w oceanarium w Stralsundzie – drogo, ale warto zajrzeć.
Jak widać nie tylko „kipki” jak mówi Panienka, ale i to co im wrzucamy w prezencie. Ta ekspozycja robi spore wrażenie.
Jak widać był nawet rekin, jednak zdaniem Fefina jakiś mały. Bardzo dużo oglądania, ale jeśli ktoś spodziewał się kolorów rodem z „Gdzie jest Nemo”, może się zawieść – nie ma ryb egzotycznych.
Na dachu za to urzędują pingwiny. Rzucają bacznym okiem na miasto, chociaż też rozczarowują – tym razem Bronię – była zdziwiona, że pływają jak kaczki 😛
Po wyjeździe ze Stralsundu wyprawa na łono natury – Prerow i Wieck – miasteczko i wioska na półwyspie Darss. Zaskoczyła nas bardzo oryginalna architektura – domy kryte słomą!
Spaliśmy w nieco mniejszej chatce kojarzącej się z domkami krasnoludków.
Jako, że jesteśmy rodziną zroweryzowaną, wypożyczyliśmy rowery i przyczepkę i śmigaliśmy po lasach i bezdrożach. No dobra, bezdroży nie było – były świetnie utrzymane ścieżki rowerowe, oznakowane nawet w środku lasu.
Przyczepka sprawowała się świetnie, Fefin jak się zmęczył z chęcią do niej wsiadał, Panienka co i rusz wysiadała i kategorycznie odmawiała ponownego wejścia. Szła tak długo, aż się zmęczyła i kazała się nieść, MNIE kazała, nikomu innemu! No chyba, że zasnęła 😀
Oprócz lasów zwiedzaliśmy plaże, po sezonie zdecydowanie mniej zatłoczone. I znowu różnice kulturowe – byliśmy na plaży dla psów – nikomu nie przeszkadzał psiak pluskający się z właścicielem, do tego jedynym śladem pobytu psa były ślady jego łap!
Trafiliśmy też na plaże oznaczone symbolem FKK (Frei Koerper Kultur) czyli plaże dla miłośników naturyzmu. Niedawno pisałam o nagości w przestrzeni publicznej (tutaj można zobaczyć), a teraz sama już nie wiem jakie mam zdanie na ten temat. Na plażach byli zarówno nadzy jak i ubrani ludzie i nikt na nikogo nie zerkał. Ani z ciekawością, ani z dezaprobatą. Żadnej ostentacji z obu stron, nawet dzieci się nie pytały dlaczego ktoś jest goły, a ktoś ubrany. Jednak nagie dzieci na placu zabaw czy w fontannie oceanarium (sic!) nadal budzą moją dezaprobatę.
Morze po obu stronach granicy było zimne, co nie przeszkadzało moim dzieciakom „pływać”, albo przynajmniej bawić się w mokrym piachu.
Niestety w Międzyzdrojach plaża po sezonie jest bardzo brudna, Panienka co i rusz wygrzebywała z piachu pety, papierki, a nawet puszki po piwie. Niemieckie plaże są jakimś cudem czyściejsze. U nas dodatkowo po plaży biegali panowie z: naleśnikami, popcornem, mrożoną kawą etc.
Na obu plażach były za to nieustraszone mewy „uśmieszki”, podchodziły blisko nas, a jena nawet złapała leżący na piasku kapelusz.
Pobyt w dwóch zupełnie innych miejscach uświadomił mi, że mimo wszystko daleko nam do „zagranicy”. Ceny już są porównywalne, ale reszta…
W Międzyzdrojach dokucza wszechobecny hałas – z każdej budy, restauracji, kawiarni słychać głośną muzykę, na placach dodatkowo mniej lub bardziej udatni grajkowie. Wszędzie sprzedawcy cudów na kiju i jedzenie, gofry są chyba naszym daniem narodowym 🙂 Ktoś kto z własnej woli jedzie tam w sezonie musi być szalony, a jeżeli jedzie z dziećmi to już zupełny obłęd.