Od razu przyznaję się bez bicia: do niedawna, nie miałam pojęcia o istnieniu hasła:
FEMINATYWY
Używam i najczęściej lubię, ale nie wiedziałam, że ma to swoją nazwę. Uczę się, cały czas się uczę. Definicję feminatywów cytuję za wikipedią:
Feminatywy, za Markiem Łazińskim, można zdefiniować jako „rzeczowniki nazywające kobiece zawody i funkcje, najczęściej derywowane od nazw męskich z sufiksem kategorii feminativum lub bezpośrednio od czasowników z sufiksem złożonym kategorii wykonawców czynności” oraz „żeńskie warianty nazw wykonawców czynności oraz osobowych nazw charakterystycznych.
Innymi słowy, są to wszystkie końcówki, które wiele osób śmieszą, a które w wielu krajach są normą. Pani kanclerz Merkel, w wersji oryginalnej to Kanzlerin, – czyżby kanclerka?
Ostatnio w radio słyszałam, że pierwsze kobiety w sejmie nazywano POSEŁKAMI. Pod koniec ubiegłego wieku hasło POSŁANKA wydawało się dziwne, a teraz dla większości jest normalne i chyba już nikogo nie dziwi.
Feminatywy są wszędzie obecne, niektóre nikogo nie zaskakują. Choćby wczoraj było święto obywateli i OBYWATELEK. W szkole pracują nauczycielki, a w sklepie kasjerki. O co, więc chodzi? O kontrowersje. Niektóre gremia chcą, aby każdy zawód czy stanowisko miały odpowiedniki żeńskie i męskie. Jednych to dziwi, innych śmieszy, budzi kontrowersje. Wydaje się, że nadawanie żeńskich nazw jest zbędne, brzmi śmiesznie i niepoważnie.
Sztandarowe przykłady: kobieta marynarz – marynarka (ha, ha, ha), kobieta saper – saperka (no to dopiero numer!), a kobieta cukiernik to cukierniczka (boki zrywać). Jakże łatwo się pomylić.
A w przypadku męskich zawodów wszystko jasne? Samolotem kieruje pilot – od telewizora? A na ringu walczy bokser, czyli duży pies?
Całkiem sporo jest słów, które mają kilka znaczeń i jakoś sobie radzimy. Może z czasem i feminatywy przestaną zgrzytać? Dlaczego piszę o zgrzytaniu? Wiele żeńskich wersji zawodów po prostu mi nie brzmi. Zwłaszcza te, które kończą się na -żka. Pamiętam, jak koleżanka opowiadała o wizycie u laryngolożki – w pierwszej chwili naprawdę nie wiedziałam, o kogo jej chodzi. Nigdy nie powiedziałam o sobie „socjolożka”, chociaż zwykle mówiłam wykładowczyni. Na początku pracy zdarzało mi się mówić o sobie „nauczyciel akademicki”, bo to tak poważnie brzmiało. Potem nie miałam problemu z nauczycielką, ale doktorką się nigdy nie nazwałam.
Nie bardzo mi brzmią feminatywy kończące się na -tka: architektka jest niewymawialna wręcz. Jednak jeśli komuś taka forma odpowiada, to nie będę się naśmiewać.
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że jestem rodzicem (znaczy, zdałam sobie sprawę z nazewnictwa, a nie z faktu), ale może powinnam być rodzicką?
EDIT: Kolega mi przypomniał, że jest forma rodzicielka. Już widzę minę pani w świetlicy, kiedy usłyszy: Dzień dobry, jestem rodzicielką Fefina 😀
Przeciwników takiego nazewnictwa zapytam chętnie o to, dlaczego nie ma panów sekretarek, czy panów kosmetyczek? Skoro ma być pani sędzia i pani doktor, to czemu nie pan pielęgniarka (BTW świetny profil na fejsie). Czyżby żeńska końcówka komuś męskości ujmowała?
Ciekawe czy to, co nas dzisiaj tak bawi, za ćwierć wieku będzie normą? Może moja córka będzie świetną kierowczynią albo badawczynią? Na razie sama nieświadomie tworzy żeńskie formy. Opowiadała mi kilka dni temu, że koleżankuje się z Basią. W sumie sensowne, bo koleguje się z Wojtkiem.
A Ty jak używasz, względem siebie i innych, żeńskich końcówek? Jesteś blogerką, czytelniczką, a może influencerką (z grypą mi się kojarzy).