Nie jestem fanką heavy metalu, ale Iron Maiden oczywiście kojarzę 🙂 Bruce’a Dickinsona takoż, chociaż bardziej z samodzielnych występów (Smoke on the water i Tears of the dragon). Niedawno wpadła mi w ręce książka, Bruce Dickinsona właśnie, zatytułowana
„Do czego służy ten przyciski. Autobiografia”
Bardzo lubię biografie i autobiografie więc była to dla mnie gratka. Zwłaszcza, że książkę dostałam do zrecenzowania w ramach współdziałania z portalem „Czytam pierwszy” i wydawnictwem „Sine qua non„.
Książkę czyta się świetnie. Barwny język, mnóstwo anegdot, trafnych spostrzeżeń, historyjek z bakstage’u. Dawkowałam ją sobie po kawałku, bo czyta się bardzo szybko. Składa się z wielu krótki rozdziałów, każdy z nich to osobna historia. Zaczyna się oczywiście od lat szkolnych, na dzisiejsze warunki Bruce był aniołkiem, czyta się to trochę jak opowieści pensjonarki. To jednak były zupełnie inne czasy. Chociaż pokazywał już czasem rockowy pazur.
Postanowiłem podrzucić opiekunowi internatu dwie tony końskiego gówna. To jeden z tych spontanicznych pomysłów, które dużo więcej mają wspólnego z działaniem pod wpływem chwili niż z logiką.
W trakcie studiów Bruce zaczął pomału iść w stronę muzyki, ale tak naprawdę nie do końca wiedział o co mu chodzi. Szukał, próbował, aż wreszcie jakimś cudem (nie będę zdradzać jak) został wokalistą Iron Maiden – zespołu który już był dobrze znany 🙂 I tu zaczyna się gratka dla miłośników ostrego grania – mnóstwo nazwisk, nazw zespołów, tytułów piosenek. Jednak, mimo tego, że większość nic mi nie mówiło, nie przeszkadzało mi to w czytaniu. Kilka utworów sobie wyszukałam i posłuchałam – w inny sposób bym na nie nie trafiła. Nie jest to tylko wyliczanka, ale bardzo sugestywna „przejażdżka” po metalowym światku. Dickinson dodatkowo potrafi śmiać się z siebie samego i innych „metalowców”.
Gdy rzuci się okiem na wysokości krocza na naszych fotkach promocyjnych, można się poczuć jak w warzywniaku pełnym papryki, bakłażanów i cebuli.
Jednak okazuje się, że nie samą muzyką człowiek żyje, a Bruce Dickinson to nie tylko fantastyczny wokalista, ale też człowiek wszechstronnie utalentowany i ciągle szukający czegoś nowego. Nie spodziewałam się, że taki „wyjec” może być szermierzem.
Kiedy już mu się nieco znudziło muzykowanie postanowił zacząć…latać. Został pilotem i ta pasja doprowadziła go do naprawdę wysokich lotów. A kiedy i to przestało mu wystarczać zajął się browarnictwem :), i na pewien czas został radiowcem
Czytając autobiografię zwykle dowiadujemy się wiele o rodzinnie, żonach, dzieciach, teściach i psach. Tu całość (rodzice i dziadkowie) zostaje załatwione w pierwszym rozdziale. Potem jest tylko Bruce, co na początku trochę mnie dziwiło, ale w posłowiu wyjaśnia to sam autor.
Gdybym chciał zawrzeć w tej autobiografii historie o sterowcach, żonach, rozwodach, dzieciach i przedsięwzięciach biznesowych wyszłoby około 800 stron. Powstałaby książka z rodzaju tych, którymi spokojnie można kogoś zabić, ewentualnie wykorzystać przy zmianie opon w londyńskim autobusie.
I tak powstała naprawdę dobra książka, warto po nią sięgnąć nawet jeśli do dzisiaj nie miałaś pojęcia kim jest Bruce Dickinson.