Szukając słońca

Tydzień temu brodziłam w Morzu Egejskim, świeciło słońce i  było naprawdę ciepło. Dzisiaj zimno i pada, ciężkie chmury wiszą nad światem, w Atenach wisiały pomarańcze na drzewach, co zdecydowanie bardziej mi się podobało.

słońca

Pierwszy raz zdecydowałam się skoczyć z dziećmi gdzieś na ferie. Połączyłam siły z sis i wylądowaliśmy w szóstkę w Atenach. Podróż z Warszawy to niespełna trzy godziny, a więc szybko jak na totalną zmianę aury.

Lotnisko w Atenach jest oddalone jakieś 30 km od centrum miasta, ale dojazd jest bardzo wygodny – metro za 9 e albo autobus za 5,50. Oba jadą około godziny i są zdecydowanie zapchane. 
Z racji tego, że przylecieliśmy po 18 tamtego czasu (godzina do przodu), to było już ciemno i widoki za oknem nie mogły zachwycać. Jednak nie dało się przegapić palm i drzewek pomarańczowych. Najmłodszy uczestnik wyprawy zapytał nawet o to, kto porozwieszał na drzewach pomarańcze.

Pierwsze wrażenia

Ciepło! W Warszawie było około 3 stopni, a w Atenach 14! Zimowe kurtki i ciepłe buty szybko okazały się za ciepłe i z walizek wyskoczyły trampki. Co za ulga trampki w lutym. Z lotniska dojechaliśmy na plac Syntagma i postanowiłam, że na kwaterę idziemy pieszo. Pogoda piękna, odległość nie taka duża – wdychajmy grecką atmosferę. Sporo turystów, gwar wielkiego miasta, a jednocześnie jakiś taki wakacyjny luz. Od razu włącza się tryb wypoczynkowy.

Akropol

Mając na pokładzie czwórkę dzieci w wieku od 3 do 13 lat trudno zaplanować zwiedzanie. Dlatego jak i moje starszaki wybraliśmy Akropol, a sis z maluchami poszli do parku. Okazuje się, że po sezonie taniej, bilet kosztował 10 e, podejrzewam, że w Polsce byłoby to co najmniej 100 zł, u nas za wszystko się płaci dość drogo. Dzieci z UE wchodzą za darmo – tylko dowód trzeba pokazać. 

Wspinaczka po zboczach Akropolu nie była szczególnie męcząca, a dzięki temu, że było ciepło, była bardzo przyjemna. Na górze mnóstwo ludzi, nie wyobrażam sobie, jak to wygląda w wysokim sezonie. Zachwycałam się wszystkim, w końcu „mówią wieki”, co prawda dźwigi i rusztowania robiły na mnie nieco surrealistyczne wrażenie.

słońca

Na szczycie oprócz ludzi były też koty! Niczym nie wzruszone leżakowały na kamieniach. Zresztą w całym mieście było ich pełno, chyba więcej niż psów. Wszędzie widać było miseczki z wodą i kocią karmą.

Plac Syntagama

Na głównym Placu Aten znajduje się budynek Parlamentu oraz grób nieznanego żołnierza. Przed nim całą dobę trzymają wartę Ewzoni. W niedzielę o 11:00 następuje bardzo uroczysta zmiana warty, której nie mogłam przegapić. Mnóstwo ludzi zbiera się wokoło, a żołnierze paradują i gra orkiestra. Stroje mogą wydawać się nieco kuriozalne: plisowane spódniczki, obcisłe getry i buty z pomponami. Do tego koszule z bardzo szerokimi rękawami.

Krok marszowy to cały układ, nieomal baletowy, ewzoni wyglądają jak tancerze, chociaż chwilami kojarzyli mi się z żurawiami.


Spodobało nam się tak bardzo, że wieczorem  ramach „Ateny by night”, wróciliśmy sprawdzić, czy naprawdę cały czas stoją. Stoją! Co prawda w ciemnych strojach, ale są!

Monastiraki

Zaletą zakwaterowania w centrum miasta było to, że wszędzie było dość blisko. Wycieczka na plac Monastiraki, czyli prawdziwa gratka dla poszukiwaczy pamiątek to tylko 4 przystanki metra – 1,20 e za bilet na 1,5h, więc cena porównywalna z Polską. Po wyjściu z metra w oczy rzucił mi się ogromny, ponad metrowy, drewniany penis, obwieszony malutkimi kolorowymi peniskami. Co u ch… pana??? –  chciałoby się zakrzyknąć! Okazuje się, że to taka atrakcja, starożytny kult fallusa w wersji turystycznej. Nawet mydła w tym kształcie można sobie kupić.

Anafiotika

Na wzgórzach Akropolu w XIX wieku powstały maleńkie domki sklecone nielegalnie przez przywiezionych z wysp robotników. Za dnia budowali Ateny, nocą schronienie dla swoich rodzin. Powstało całe osiedle białych domeczków ustawionych wzdłuż wąziutkich uliczek. Wyglądają wręcz bajkowo, zwłaszcza że nawet w lutym toną w zieleni. 

 

Jako że połowa naszych dzieci była w wieku przedszkolnym, ważnym elementem spacerów były place zabaw. Anafiotika dysponuje sporym placem, który jest otoczony płotem. Na placu było sporo dzieci i rodziców, ale na bramach wisiały kłódki. Pomyślałyśmy, że to może jakaś impreza dla dzieci i już miałyśmy zrezygnować, kiedy dzieciaki zauważyły dziurę w płocie i wbiegły na plac. My nieco nieśmiało za nimi, ale nikt na nas nie zwrócił najmniejszej uwagi, ergo ta dziura musiała być alternatywą dla klasycznej bramy ☻

A widoki z góry… bajeczne

Morza szum 

Temperatura zbliżała się do 20 stopni, a w słońcu zdecydowanie cieplej, postanowiłyśmy wybrać się nad morze. Z centrum Aten jedzie się tramwajem nr 6 niewiele ponad 1/2 h. Im bliżej morza, tym bardziej zabudowa kojarząca się z nadmorskim kurortem. Niby bloki, ale w stylu eleganckich uzdrowisk. Przystanek Edem znajduje się nad samą plażą, kilka kroków dalej marina pełna wypasionych jachtów.

 

Szybka decyzja i wszyscy wyskoczyliśmy z butów. Woda okazała się chłodna, jak sierpniowy Bałtyk. Najmłodsi uczestnicy zgodnie z niemiecką tradycją pozbyli się całości odzienia i wpadli w fale. Trochę żałowałam, że jednak nie wzięłam do Grecji kostiumów kąpielowych, ale kto to widział w lutym w morzu pływać :D. Jak się okazuje, amatorów kąpieli było całkiem sporo, płci obojga w wieku bardzo różnym.

Zadowoliłam się leżeniem na plaży  i karmieniem gołębi. Tak! Na ateńskiej plaży nie ma mew, były gołębie i wróble.

Dzień na plaży, bezchmurne niebo, ale nam było fajnie!

Czy warto wpaść zimą do Grecji?

Jeszcze jak! Jest ciepło, jest pięknie, a do tego niezbyt drogo. Ceny właściwie porównywalne do tych w Polsce. I coś, co mnie naprawdę zaskoczyło: wszyscy mówią po angielsku. Serio, wszyscy! Ja wiem, że Ateny to miasto turystyczne, ale tam w każdym najmniejszym sklepie mogłam dogadać się po angielsku. Pan sprzątający w metrze wskazał mi drogę całkiem płynną angielszczyzną. Może dlatego, że grecki jest zupełnie do niczego nie podobny?