Tempus fugit, czas ucieka wieczność czeka – znacie te hasła? Pewnie tak, a zauważyłyście, że to prawda? Kurcze ostatnio czas mi jakoś przyspieszył, co się budzę to jest poniedziałek rano. Gdzie się podziewa cały tydzień? Nie wiem. jadę jak na automatycznym pilocie: dzieci, sprzątanie, zakupy, praca, pranie, obiad, pisanie, pisanie, spanie. I znowu poniedziałek. Następny.
Dopiero co czekałam na pojawienie się Fefina na świecie, a za niecały miesiąc skończy sześć lat. Panienka też przecież dopiero wczoraj się urodziła, kurcze to już dwa lata. Ale jak kiedy?
Nie poświęcam czasu na więcej niż zwykle „rozrywek”, nie skroluję fejsa godzinami, nie studiuję namiętnie plotków i innych pudelków, nie gram w żadną sieciówkę, nawet blogi czytam ciągle te same więc to nie internet jest pochłaniaczem czasu. TV prawie nie oglądam, po centrach handlowych się nie włóczę, gdzie więc podziewa się czas?
Mamy już 2017 rok, a dopiero przecież był XX wiek, pamiętam jak ze znajomymi zastanawialiśmy się nad tym jakby to fajnie było spędzić Sylwestra 99/00 pod wieżą Eiffla. Wydaje mi się, że rozmawialiśmy o tym tak niedawno, a to już 2017! Jak to?
Dopiero robiłam maturę, zdawałam na studia, a to już tyle lat po doktoracie! Jak to możliwe, ani się obejrzałam, a tu już jestem w wieku hmmm jakby to nie brzmiało okrutnie – balzakowskim.
I nawet nie chodzi mi o to, że czuję, że marnuję czas, że minuty przeciekają mi między palcami. Nie, raczej chodzi mi o to, że czas GDZIEŚ się podziewa. Nagle i niepostrzeżenie, wszystko się zmienia, gdzieś ucieka, a mnie nie chce się już go gonić z wywieszonym językiem.
W wielu miejscach możne przeczytać, że trzeba żyć chwilą, rozkoszować się tym co mamy tu i teraz, ale jak? Ja ciągle widzę, że czas ucieka, nic nie jest w stanie wpłynąć na to, żeby choć na chwilę zwolnił.
Dopiero przed chwilą budziłam Fefina na śniadanie, a teraz już zasnął. Byłam w pracy, „ogarnęłam” chałupę i pobawiłam się z dziećmi i dzień się skończył. Ale jak? Przecież doba ciągle ma 24 godziny – a może nie?