Wczoraj minął miesiąc od kiedy nie jem mięsa. Po prostu jakoś tak się złożyło, że od 11 marca zmieniłam dietę na bardziej roślinną. Nie rezygnuję z nabiału – bardzo lubię ser i sernik. Jednak zwierzakom póki co daję spokój. Nie mówię o sobie, że zostałam wegetarianką, po prostu nie jem mięsa. Nie zarzekam się też, że never, never, never. Na razie do mięsa mnie nie ciągnie.
Nie będę też udawała, że powodowały mną pobudki ideologiczne, bo nie. Nie zrezygnowałam z mięsa, bo żal mi kurek, krówek i świnek. Ze zdziwieniem stwierdzam, że ich los mi jest, hmmm obojętny. Nigdy nie działały na mnie hasła typu:
Nie jem przyjaciół.
Od jakiegoś czasu nie odpowiada mi wygląd oraz zapach surowego mięsa. Dodatkowo wkurza mnie to, że w wędlinach, pasztetach i parówkach obok mięsa jest masa innych rzeczy. A i samo mięso naszpikowane jest różnościami.
We wrześniu przestałam jeść wędliny, teraz resztę mięsa (z rybami włącznie). I co mnie nieustannie zadziwia – wcale mnie do mięsa nie ciągnie. W domu jest mięso, wszyscy poza mną je jedzą, ba przygotowuję dania mięsne, ale nie mam na nie ochoty.
Co jem w zamian? Chciałabym napisać, że stosuję cudnie zbilansowaną dietę roślinną z dodatkiem nabiału. No tak, teoretycznie jestem przygotowana naprawdę dobrze. W praktyce jest słabiej, bo nie mam ochoty nie tylko na mięso, ale i na nic innego. Trochę gotowania tradycyjnego – zupy i trochę eksperymentów – dzisiejsze burgery sojowe. Trochę sałatek, surówek etc, ale jakoś nie mam parcia na super zdrowe odżywianie.
Kurcze, nie chce mi się ani gotować ani jeść. Lubię za to czytać vege blogi, ostatnio ulubiony wegan nerd. Mnóstwo inspiracji, piękne zdjęcia, ale poza czytaniem jakoś mi ciężko zmobilizować się do wcielania ich w życie, czy może raczej w talerz. Teraz może będzie łatwiej, bo pojawi się sporo świeżych pysznych warzyw. Dzisiaj np posiałam w ogrodzie szpinak i zioła, a na oknie rosną pomidory – dzisiaj pikowane. Czekam już na prawdziwe truskawki, rzodkiewki z ziemi, a najbardziej na pomidory pachnące słońcem.
Nie jem mięsa, ale w sumie czy jest czym się chwalić? Dla niektórych to głupota, dla innych utrudnienie w przyjmowaniu mnie jako gościa. Na razie jest mi bliżej do roślin niż zwierząt. Podobno są ludzie, którzy nie jedzą słodyczy. To dopiero wyzwanie 🙂