Polyanna skończyła dzisiaj rok.
Minęło bardzo szybko, pamiętam prawie jakby to było tydzień, no może dwa temu. Pamiętam dokładnie, 19-go kładłam się spać koło północy i poczułam lekki skurcz. Pomyślałam, że wreszcie się doczekałam i zasnęłam. Następny skurcz obudził mnie ok 3 nad ranem, wiedziałam, że
Zaczęło się!!!
i…zasnęłam, do następnego skurczu po 4-tej. Poleżałam jeszcze chwilę i poszłam do łazienki – prysznic nie łagodził skurczy :P. Założyłam szlafrok, zrobiłam sobie herbatę i zadzwoniłam do mojego ojca: Padre przyjeżdżaj z odsieczą. Była 5:30. Skurcze co 10 minut. Wstał małż, przyczłapał zaspany Fefin. Dziadolit przyjechał po 6-tej, skurcze się rozkręciły, poszłam się ubierać. Nie mogłam założyć spodni, ani tym bardziej skarpetek bo jak się schylałam skurcze się nasilały i nie mogłam się wyprostować. Kwadrans przed siódmą wsiedliśmy do samochodu.
Szpital
Miejsce parkingowe centralnie na wprost wejścia na porodówkę – to się nazywa mieć szczęście. Szłam drobnym kroczkiem, nie mogłam wdrapać się na krawężnik – tak, tak, kolejne skurcze. W poczekalni pusto, w okienku też. Pojawia się pielęgniarka:
– Słucham?
– Właśnie zaczynam rodzić
– O co chodzi?
– Rodzę! Skurcze co 3 minuty.
– Proszzzz
Wtaczamy się na porodówkę – Pani zaczeka – ale spojrzała na mnie – albo do gabinetu – mąż zostaje. W gabinecie miałam się rozebrać i wejść na fotel. Ha, ha, ha. Jakoś się udało, leżę z nogami w górze, leżę, leżę…
– Ma Pani dokumenty
– Mam, mąż ma
Dalej leżę i dalej nic się nie dzieje, ale słyszę, że przyszedł lekarz. Wita się z pielęgniarkami i rozpoczyna standardowy wywiad: imię i nazwisko, ostatnia miesiączka, wykształcenie i cała reszta. Ja leżę na fotelu ze skurczami a doktor rozmawia ze mną siedząc w dyżurce pielęgniarek – nie widzimy się.
Leżę…
Zaczynają plotkować, opowiadać ko kiedy ma dyżur, gdzie spędzą święta, etc. Wreszcie doktor idzie do mnie – żadnego dzień dobry, wszak rozmawiał ze mną przez drzwi.
– Wody odeszły?
– Chyba nie, raczej bym nie przegapiła (usiłuję żartować)
– Zobaczymy…- chlust, plusk, szszszszs – odeszły – proszę to powycierać
Wkracza pani z mopem doktor mnie bada pani wyciera wokoło, dobrze, że już mi wszystko jedno.
– Rozwarcie 8,5 cm, co tak późno pani przyjechała?
– Bo czekałam na skurcze co 5 minut
Akcja nabrała tempa – na porodówkę. Tam świeża zmiana 3 kobitki, poprzednio też rodziłam w asyście 3 pań.
– Mąż za głową staje i nie patrzy tutaj
Skurcze parte, oddechy, parcie, cholera jasna mam to gdzieś wychodzę stąd, dawaj dawaj, ładnie Ci idzie, ale oddychaj, oddychaj, przyj, jeszcze raz jeszcze jeden wysiłek….
– Dziewczynka! 7:50
– O której Pani przyjechała
– O 7-mej 😀
Polyanna pozuje do pierwszego w życiu zdjęcia, małż piłuje pępowinę, lekarka coś mi tam na dole haftuje, a w oknie widzę wschodzące słońce…..
Było fajnie 😀 I rzeczywiście drugi poród był krótszy, Fefin pojawił się na świecie po ponad 1,5 h od przybycia do szpitala, panienka nie potrzebowała nawet godziny.
Jeśli czyta to jakaś przyszła mama niech to będzie dla niej pociecha, nie ma czego się bać. A Wy mamy zaprawione w bojach, jak wspominacie porody? Trauma czy frajda?